Przejdź do głównej zawartości

Co robi przewodnik kiedy nie ma wycieczek?

Tak jakoś mi wychodzi to pisanie raz w tygodniu góra. Postanowiłam się poprawić i pisać trochę częściej, albo chociaż konkretniej. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Zaczęłam pisać tego posta w nocy, nie mogąc spać. (Myślę, że lepiej ten czas spożytkować na pisaniu, niż na bezsensownym tłoczeniu myśli w głowie.) Kontynuowałam w autobusach i kończę (zawinięta w ciepłą kołdrę, z herbatą w ręku) po kilkudziesięciu godzinach od rozpoczęcia. 

Chciałabym się podzielić z Wami tym co robi przewodnik kiedy jest zimno, mokro i nie ma tak zwanego sezonu* na wycieczki. Nie opowiem tego z perspektywy super przewodnika, który ma kalendarz wypchany już na pół roku z góry. Ani tym bardziej z perspektywy pilota, który w zimie jeździ może trochę rzadziej, ale wciąż ma zlecenia. Ewentualnie autokar zamienia na samolot i pilotuje grupy zwiedzające ciepłe kraje. Opowiem Wam to z perspektywy początkującego przewodnika, który pracuje tylko w sezonie i oprowadza głównie wycieczki szkolne. Czyli większość roku ma niestety "wolne". Ja na razie jestem właśnie takim przewodnikiem i pilotem (w sumie przewodniczką i pilotką). Zamierzam to wkrótce zmienić, chcę tylko dokończyć swoją edukację, więc jeszcze dwa lata nie mogę za bardzo szaleć, bo znów przyjdzie mi do głowy rzucać studia. Myślę, że mogłabym jednak więcej pracować. Łatwe to nie jest, często wymaga inwestycji w szkolenia i imprezy, czasami trzeba połazić po biurach i oznajmić o swoim istnieniu i gotowości do pracy, ale trzeba.

*Tutaj zaznaczę tylko, że są już coraz częściej grupy nieustraszonych turystów, którzy mimo zimna, deszczu, ciemnej nocy o 17, a nawet pomimo niedostępnych poza sezonem atrakcji przyjeżdżają i zwiedzają, grają w gry miejskie itp. Ba! Zdarzają się nawet takie grupy szkolne, z nieustraszonymi nauczycielkami, które chwalą sobie luz na mieście, brak kolejek do atrakcji i ograniczony dostęp do pamiątek. Także sezon trwa cały rok.

To co robię ja kiedy nie mam wycieczek?
Po pierwsze dużo się UCZĘ. W tej chwili robię to studiując. Pracując w turystyce trzeba ciągle się uczyć, bo nasi klienci coraz częściej wiedzą więcej niż my i lubią to wypominać. Do tego dochodzi nauka języków. Bez tego nie da się pracować. Nawet gdybym miała być tylko przewodnikiem, to w dłuższej perspektywie czasu, brak znajomości języków obcych może mnie bardzo ograniczyć. Nauka zwykle polega na samodzielnej pracy, czytaniu książek i artykułów, zwiedzaniu, układaniu tras, a nawet na zabieraniu znajomych na spacery i opowiadaniu im ciekawostek o mieście. 

Druga kwestia to SZKOLENIA i KURSY. Celowo wyodrębniłam to z nauki. Szkolenia i kursy dają 3 rzeczy: umiejętności (i wiedzę), znajomości i certyfikaty. Kolejność nieprzypadkowa. UMIEJĘTNOŚCI są najważniejsze. Za to się płaci ciężkie pieniądze i tego powinno się oczekiwać po kursie. Dobry kurs to taki, z którego wyciągniesz coś więcej niż wiedzę. Cała wiedza jest teraz w Internecie, albo książkach, łatwo dostępna i tania (jeśli nie darmowa). Kurs czy szkolenie ma zmienić Ciebie i wypracować w Tobie nowe umiejętności. Ja wybieram się na kurs na przewodnika po Lublinie, bo potrzebuje, żeby mi ktoś pokazał jak to się robi w Lublinie, czego oczekują turyści i jak współpracować z instytucjami w mieście. Potrzebuje też zweryfikować swoją wiedzę i poznać przewodnicki świat w moim mieście.
ZNAJOMOŚCI to druga rzecz, dla której idzie się na kursy. Budowanie sieci kontaktów, czyli tzw. networking jest niezbędne do funkcjonowania nie tylko w turystyce. Kursy pozwalają poznać nowe osoby, wśród uczestników i wśród prowadzących zajęcia. Równie ważne jest też dać się poznać innym. Pokazać siebie, swoje umiejętności i to dlaczego warto z Tobą współpracować.
CERTYFIKATY są ważne, ale nie najważniejsze. W tej chwili nikt nie wymaga od przewodnika, lub pilota licencji (przynajmniej teoretycznie). Dodatkowe dokumenty potwierdzające kompetencje są mile widziane, ale nie ma sensu wyklejać sobie ścian setką dyplomów, bo nie wszystkie są honorowane przez pracodawców. Warto jednak mieć uprawnienia tam gdzie są one wciąż wymagane. W Lublinie takim miejscem jest np. Muzeum Lubelskie na Zamku. Te instytucje same prowadzą szkolenia i egzaminują przewodników, nadając im uprawnienia do oprowadzania. Na Zamku nie wejdziemy teraz z grupą do Kaplicy bez zamkowego przewodnika. Taki certyfikat warto mieć, bo daje realne skutki, a jego brak nas ogranicza.

Następna rzecz jaką robię kiedy nie mam grup do oprowadzania to SNUCIE MARZEŃ i PLANOWANIE. Często robię to sama, ale zdarza mi się robić to w większym gronie. Jak to robię? Wizualizuję marzenia i przekuwam je w cele, a potem zastanawiam się jak do nich dojść i planuję. Jeśli mam marzenie to mam też rozpisaną drogę do jego realizacji. Takie "zboczenie" z harcerstwa. Mam rozpisaną Indywidualną Ścieżkę Rozwoju na 5 lat i co jakiś czas robię sobie analizę SWOT. Takie trochę korpo? Sorry, ale to co korpo wprowadzało jako innowację skauci i harcerze robili już 100 lat temu. ;)
Dziś specjalnie pojechałam do Puław, by z przewodnickim dreamteam'em stworzyć MAPĘ MARZEŃ (że też nie zrobiłam jej zdjecia). Polecam wszystkim marzycielom przekuwanie swoich marzeń na cele i wyznaczanie sobie drogi do nich, czyli zadań określonych w czasie. Dzięki temu nawet najbardziej szalone marzenia stają się realne i osiągalne.

Kiedy już najbardziej się nudzę wymyślam sobie ROBÓTKI RĘCZNE, czyli modne teraz DIY. Są to różne rzeczy. Albo robię na drutach, czy szydełku jakieś czapki i szaliki, coś prostego. Plotę makramę, zwykle tą micro, czyli biżuterię. Albo szyję coś co może mi się przydać np. narzutę na łóżko, ewentualnie coś naprawiam, poprawiam, albo projektuje. Nigdy nie wyrzucam ścinek, resztek itp., bo nigdy nie wiem na co to wykorzystam. Taki recykling. Nie nudzę się za często, więc nie mam tak wiele tych rzeczy, ale czasami lubię usiąść do takiej robótki i coś stworzyć od początku do końca sama.

Gram w GRY KOMPUTEROWE, czytam KSIĄŻKI FANTASY, albo oglądam ANIME, czyli "odmóżdżam się". Bez tego mój mózg by wyparował od nadmiary wiedzy. Nie jestem zbyt dobra w grach komputerowych, ale lubię czasami usiąść do komputera i cieszyć się fabułą gry RPG, wykonywać zadania, albo po prostu wyżyć się na jakimś potworze z gry zamiast na kimś, kiedy mam zły dzień. Lubię też patrzeć jak inni grają, często to jedyny sposób, by poznać daną grę, bo czasami nie jestem w stanie przejść do kolejnego etapu sama, nawet na najniższym poziomie (brakuje mi koordynacji, jestem leworęczna, ale przestawili mnie w dzieciństwie na prawą rękę i teraz nie potrafię wykorzystać ani jednej ani drugiej ręki do końca). Czasami jednak udaje mi się samodzielnie pokonać potwora i mam wtedy wielką satysfakcję. Czytam książki fantasy i oglądam anime, bo lubię wszelkie niestworzone historie, baśnie, smoki, czarownice i inne wytwory wyobraźni. Jedynie nie potrafię zrozumieć fenomenu zombie i post apo. Anime ma jeszcze jedną zaletę, bo mogę oglądać je w oryginale z napisami i osłuchiwać się z językiem japońskim, którego kiedyś się nauczę jak tylko opanuję angielski i hiszpański na zadowalających mnie poziomach.

Nie wiem jak inni, ale ja dodatkowo angażuję się społecznie. WOLONTARIAT może dać coś więcej niż satysfakcję. Często pozwala wypracować konkretne kompetencje i umiejętności. Daje możliwość poznania ludzi i uczestniczenia w organizacji wydarzeń, za które inni płacą sporo. Moim pierwszym wolontariatem i stałą SŁUŻBĄ jest harcerstwo. Poznałam je z perspektywy dwóch największych organizacji w Polsce ZHR i ZHP. Dziś już wiem, że to co robiłam jako zastępowa, czy przyboczna mając lat naście było czymś więcej niż zabawa i wciąż procentuje. Miałam realny wpływ na wychowanie młodych harcerek, sama będąc młodą harcerką, a one wplywały na mnie. Harcerstwo nie wciaga, ono połyka w całości i na zawsze zostaje w człowieku. Nawet jeśli ostatecznie rozstanę się z mundurem to wciąż będę gotowa działać w razie potrzeby. 
WOLONTARIAT to nie tylko pomoc chorym dzieciom, czy robienie coś za darmo. Nie trzeba być Matką Teresą, by robić coś dobrego. Można pomóc przy organizacji imprezy, na którą chcesz się wybrać. Wystarczy wcześniej zapytać organizatorów, czy nie potrzebują wolontariuszy. To się opłaca. Napiszę jeszcze o tym coś więcej niedługo.

I w koncu po prostu ODPOCZYWAM i się REGENERUJE. Czasami robię to aż za często. Ostatnio chyba wcale. Moja regeneracja polega głównie na "NICNIEROBIENIU". Najlepiej kiedy mogę sobie poleżeć i co najwyżej posłuchać muzyki. Dać odpocząć oczom, ograniczyć bodźce, nie myśleć, nie rozmawiać z nikim, nie rozpraszać się. Czasami robię to na basenie, kiedy moczę się w ciepłej wodzie, w części rekreacyjnej. Ludzie wokół mi nie przeszkadzają, bez okularów i tak ich nie widzę za dobrze. ;) Ewentualnie w wannie. Albo na leżaczku, wygrzewając się w słońcu. Zależy od nastroju, pogody. Zwykle nie trwa to zbyt długo. Jest dobrze kiedy jest ktoś, z kim można się tak regenerować. Osoba, z którą można "NICNIEROBIĆ" jest cennym przyjacielem.



Komentarze

  1. Łał, część o wolantariacie jest naprawdę fajna. Świetnie, że wykorzystujesz wolniejszy czas w taki sposób. :)
    A w pracy życzę jak najwięcej ciekawych wyzwań, powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będę jeszcze pisać o wolontariacie. Zapraszam! Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. Szkolenia i rozwój to chyba dobry kierunek w wolnym od pracy czasie. Ja robię na etacie więc raczej nie mam takiego problemu, ale trochę ci zazdroszczę. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten czas wolny też jest ważny. Dobrze, że wykorzystujesz go na dodatkowe szkolenia i rozwój :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O tym dlaczego warto adoptować zwierzaka

Jedno z pierwszych zdjęć w naszym domu Zanim zdradzę Wam co knuję w najbliższym czasie muszę napisać o jednej z najlepszych decyzji jakie podjęłam te kilka miesięcy temu. Zawsze bałam się odpowiedzialności jaką niesie posiadanie zwierzaka, który przecież zostanie z nami nawet kilkanaście lat i będzie od nas całkowicie zależne. Miałam przed oczami te sytuacje kiedy zwierzę jest chore a mnie nie stać na leczenie, albo kiedy umiera a mnie łamie się serce. Najgorsze jednak byłoby gdybym musiała zwierzaka oddać, bo np. nie mogłabym zabrać go ze sobą tam gdzie się przeprowadzę. Ten fatalizm spowodowany był głównie tym, że nigdy nie było w moim domu psa ani kota, a chomik, o którego wybłagałam rodziców żył tylko rok i bardzo przeżyłam jego śmierć. To wydaje mi się teraz śmieszne. Przecież tyle osób ma zwierzęta. Ja się bałam, że zawiodę to małe stworzenie i nigdy sobie tego nie wybaczę. Bardzo często robię za kocią leżankę Całkiem niespodziewanie pozbyłam się tych wątpliwości dzięk

Maszyna do szycia potrzebna od zaraz!

Ostatnio szukałam narzuty na wersalkę. Na razie w celu jej przykrycia używam starego koca, ale jest on już bardzo zniszczony i czasami trzeba go zdjąć, żeby go uprać lub po prostu zmienić trochę wygląd pomieszczenia. Założyłam sobie budżet i przeszłam po sklepach z odpowiednim asortymentem. Niestety moje oczekiwania okazały się zbyt wygórowane. Nic mi się nie podobało! Pomijam już fakt, że mój budżet był wystarczający, żeby kupić coś w Pepco, ale już za niski, by zajrzeć do Home&you. Nawet w tych lepszych sklepach nie było niczego godnego uwagi i ceny widniejącej na metce. Miałam jeszcze możliwość przeszukania ciuchlandów, ale raz, że nigdy nie umiałam wyszukiwać niczego wartościowego w takich sklepach, a dwa nie bardzo podobała mi się perpektywa kupienia czegoś starego i śmierdzącego środkami, którymi spryskują rzeczy. To nie tak, że mam coś przeciwko używanym rzeczom. Wręcz przeciwnie. Wiekszość moich ubrań noszę po kimś i są to zazwyczaj moje najlepsze ciuchy, na które normalnie

Ten moment kiedy już wiesz co chcesz w życiu robić

Gdy byłam na praktykach w AIP Lublin, chodziłam z prezentacją o Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości do lubelskich studentów. Docelowo mieli być to studenci potencjalnie zainteresowani przedsiębiorczością, biznesem i innowacjami. Przyszli właściciele firm, dla których właśnie istnieje AIP. Częścią prezentacji, gdzieś na początku, było pytanie w stylu: Kto chce pracować dla kogoś a kto chce prowadzić własną firmę? Miało to pobudzić studentów do refleksji co chcą w życiu robić. Zwykle mało kto odpowiadał na to pytanie, choć wymagało tylko podniesienia ręki jak na głosowaniu. Nawet ludzie z V roku, stojący już u progu życia bez zniżek studenckich, mieli miny jakby nigdy się nad tym nie zastanawiali. Na początku był to dla mnie szok. Ja swoją wizję w jaki sposób chcę pracować mam od dziecka. I wiadomo, że życie mi te plany zweryfikowało, że zmieniły mi się kilka razy moje cele, że niektóre plany to pobożne życzenia, ale ja w danym momencie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć

Łączna liczba wyświetleń