Przejdź do głównej zawartości

Braterstwo - dlaczego wciąż biegam po lesie w szarym mundurze...

Dawno nie miałam przyjemności bycia na zbiórce harcerskiej. I oto znalazłam się na zbiórce harcerskiego kręgu akademickiego. Coś niesamowitego. Fakt, że krąg jest w strukturze ZHP a więc organizacji mi słabo znanej wcale mi nie przeszkadza. Tak samo to, że nikt z członków kręgu nie był mi wcześniej znany. Mimo to czułam się przy nich dobrze, tak jakby to byli ludzie mi bardzo bliscy. W zasadzie tak jest. Jeden z punktów Prawa Harcerskiego mówi "Harcerz w każdym widzi bliźniego, a za brata uważa każdego innego harcerza.". Wszyscy harcerze są jak bracia i siostry. Taka mała harcerka powinna czuć się równa dorosłemu harcmistrzowi i na odwrót, bo łączy ich braterstwo w służbie. To niesamowite, ale kiedy przyszłam na tą zbiórkę czułam się bezpiecznie wśród całkiem, jeszcze obcych mi ludzi. Czułam też, że i oni mi ufają, chociaż jestem dla nich obca. W dodatku wychowana w innej organizacji, której nie rozumieją kompletnie. Mimo to czułam się jak wśród swoich. To wszystko dlatego, że harcerzy łącza wspólne prawa, przyrzeczenie, podobne doświadczenia i wspomnienia. Łącza nas te same wartości i idee. Mamy podobny sposób postrzegania świata, siebie i wyzwań, które przed nami stoją. To powoduje, że w gronie harcerskim jest zawsze specyficzna atmosfera. Tak samo jest wśród skautów na świecie. Czyni to idee skautingu i harcerstwa ciągle żywymi i pięknymi.
Czuwaj!


Tak pisałam o mojej pierwszej zbiórce w ZHP 7 marca 2014 roku. Pisząc post o moim wolnym czasie zaczęłam wątek wolontariatu i służby, oraz tego czego się nauczyłam w harcerstwie. O wolontariacie jako takim chcę napisać osobny post, ale czuję, że najpierw muszę przybliżyć Wam tą część mnie wciąż biegającą po lesie w szarym mundurze.

O harcerstwie usłyszałam po raz pierwszy od rodziców i zawsze marzyłam, by tego spróbować i mieć takie wspomnienia jak oni. Oboje nie byli długo w ZHP, ale mimo trudnych czasów mieli styczność z instruktorami, którzy "robili swoje" i próbowali chociaż trochę przemycić tego prawdziwego, niepartyjnego harcerstwa. Ich wspomnienia nie były jakoś bardzo podniosłe i dotyczyły głównie obozów, ale to już wystarczyło, by zapalić we mnie ten harcerski ogień. Mimo to okazja do dołączenia do drużyny trafiła mi się dopiero pod koniec podstawówki i niewiele brakowało, by nic z tego nie wyszło. Na szczęście byłam wytrwała i mimo problemów mojej pierwszej drużyny i w efekcie trafieniu do innej, wsiąknęłam w ZHR na bardzo długo. Byłam zastępową, przyboczną, pełniłam funkcje na dość wysokich szczeblach (hufca i chorągwi) i zajmowało mi to naprawdę sporo czasu. Miałam otwarty stopień instruktorski, byłam na kilku kursach, wciąż inwestowałam w siebie i w harcerstwo. Wiele osób na mnie polegało i wiele mi kibicowało. Wszyscy widzieli we mnie przyszłą drużynową. Żyłam tym, a moi rodzice tylko mnie wspierali. W szkole sobie radziłam dość dobrze i to harcerstwo nie przeszkadzało mi w nauce. Wręcz przeciwnie. Musiałam być wzorem dla moich harcerek i choć nie zawsze miałam szóstki, to nigdy nie miałam większych problemów z uzyskaniem dobrej oceny. Przynajmniej w gimnazjum. Naprawdę niewiele brakowało, bym była drużynową i dziś może byłabym już podharcmistrzynią, ale wydarzyło się coś co zahamowało mnie i czasami mam wrażenie wciąż mnie hamuje. Kiedy poszłam do liceum i miałam mnóstwo planów, które wymagały ode mnie mnóstwa pracy mój organizm powiedział mi NIE. Tak po prostu.

To był dramat. Miałam wtedy tyle rzeczy do zrobienia. Zaczęłam chodzić do dość wymagającego liceum, planowałam iść na architekturę, więc rozpoczęłam kurs rysunku. Jako przyszła drużynowa miałam otworzone dwa stopnie: przewodniczki i wędrowniczki, które miałam zamknąć przed przejęciem drużyny na zimowisku w lutym. Większość obowiązków drużynowej już spoczywało na mnie, więc planowałam pracę na cały rok, robiłam zbiórki, ogarniałam dokumentację, byłam traktowana jak instruktorka. Czułam na sobie ogromną presję. I właśnie wtedy moja choroba się uaktywniła. Wszystkie moje plany i te harcerskie i te szkolno-zawodowe były niemożliwe do spełnienia. Załamałam się i porzuciłam harcerstwo. Nie dałam sobie szansy i nie porozmawiałam na spokojnie z moją drużynową. Oznajmiłam jej tylko, że nie może już na mnie polegać i nie przejmę drużyny. Przestałam chodzić na zbiórki i odcięłam się... Wróciłam po 4 miesiącach, na prośbę mojej przyjaciółki, która uratowała sytuację i przejęła drużynę za mnie. Miała naprawdę trudne zadanie, bo harcerki nie chciały jej zaakceptować jako drużynowej przez pewien czas. Nie czuła się tez tak dobrze w instruktorskim gronie, bo choć też przygotowywała się do roli drużynowej nie była zabierana na instruktorskie imprezy. Ogarnęłam wtedy moje sprawy, zmieniłam szkołę, brałam leki, czułam się lepiej, więc uległam namowom i wróciłam do drużyny. Przez jakiś czas praktycznie prowadziłyśmy tą drużynę wspólnie. Ja ponownie zajęłam się moimi stopniami, nawet udało mi się zamknąć wędrowniczkę, skupiłam się trochę bardziej na własnym rozwoju w harcerstwie. Nie czułam już presji i choć w liceum miałam problemy związane ze zdrowiem, a leki które brałam czasami tylko pogarszały sprawę, miałam znów nadzieję, że zostanę drużynową i w końcu zamknę stopień instruktorski, zwłaszcza, że w moim odczuciu już dawno spełniłam wszystkie wymagania.

Niestety w tym czasie chorągwiane KSI stawiało duży nacisk na pełnienie funkcji instruktorskiej, czyli bycie drużynową(albo chociaż przyboczną). Ja niestety podjęłam się uratowania drużyny wędrowniczek, zrobienia naboru i ruszenia wędrownictwa w chorągwi. niby to wszystko już robiłam i byłam na super kursie drużynowych, ale sobie zwyczajnie nie poradziłam. Poza tym regulaminy mówiły wyraźnie, że muszę być instruktorką, by przejąć drużynę na próbie, a nie mogłam zostać instruktorką, bo nie byłam drużynową (przyboczną też formalnie nie byłam, przez dłuższy czas). Tak wtedy myślałam.(jestem trochę formalistką i nie potrafię czegoś robić bez oficjalnego "pozwolenia":P) Dziś myślę trochę inaczej i choć wciąż się nie zgadzam z ówczesną decyzją KSI to rozumiem przynajmniej dlaczego tak się stało. Brakowało mi tzw. sukcesu w drużynie... Trochę trudno mieć sukces w  drużynie, której praktycznie nie było. Było nas dwie i robiłyśmy wszystko co w naszej mocy, by to naprawić. Bardzo dużo mnie to kosztowało. Do tego byłam wtedy w trakcie przygotowań do matury i odstawiania leków, więc chodziłam jak narkoman na odwyku. Harcerstwo trzymało mnie przy życiu kiedy miałam rok przerwy od nauki, ale gdy wróciłam do liceum jakoś tak zaczęło mi ciążyć, bo nic nie mogłam zrobić(przynajmniej formalnie), a jednocześnie za wiele rzeczy odpowiadałam. Teraz wiem, że gdybym wytrwała i spróbowała po raz 50 zrobić zbiórkę to by ta drużyna ruszyła, bo gdy ja już całkiem odpuściłam, udało się zrobić kilka zbiórek, na której były zainteresowane dziewczyny. Tylko, że ja już niczego nie chciałam. Ostatecznie odeszłam z ZHRu kiedy KSI po raz kolejny mi nie zaufało i odesłało z kwitkiem. Nie dziwię im się, byłam chora, brałam leki, które destabilizowały mnie psychicznie i musiałam być pod opieką psychologa, miałam przerwę w nauce i już raz odeszłam z harcerstwa, nie potrafiłam zrobić naboru i choć inne moje funkcje pełniłam wzorowo, nie wiadomo było, czy na pewno tą drużynową zostanę. Miałam "super" ferie, podczas których nic nie robiłam oprócz grania w Wiedźmina. Nie wychodziłam z domu i nie bardzo mnie interesowało co się ze mną stanie. Mam jednak wrażenie, że gdyby dały mi ten stopień to wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej. Uwierzyłabym w siebie i dała ze wszystkim radę. Tak się jednak nie stało.

Dzięki mojej przyjaciółce i jak się później okazało ukochanemu udało mi się pozbierać i całkiem nieźle zdałam maturę. Poszłam na studia i po jakimś czasie zatęskniłam za harcerstwem. Już wcześniej słyszałam o Żywiołach i chciałam pochodzić na zbiórki dla starszych harcerzy. Nie chciałam wracać do hufca, bo nie widziałam tam dla siebie miejsca (i czułam się tam spalona), ale chciałam znów poczuć tego harcerskiego ducha. Pisałam już o tym, że harcerstwo z człowieka nie wychodzi, zwłaszcza z człowieka przez harcerstwo ukształtowanego. Brakowało mi pracy nad sobą, stopni harcerskich i ludzi, którzy motywują. Długo próbowałam skontaktować się z ZHRową częścią Żywiołów, ale bez skutku. W końcu napisałam co Hufca ZHP Lublin i po jakimś czasie dostałam zaproszenie na zbiórkę kręgu akademickiego. Byłam pełna obaw, Raz, że nie znałam tam nikogo, dwa, że to ZHP, które w ZHR nie cieszyło się dobrą opinią. Okazało się, że zostałam w kręgu
na dłużej i przy okazji poznałam ten dziwny ZHP, który zrozumiałam dopiero teraz. Zostałam do tego stopnia, że zweryfikowałam swój stopień, otworzyłam nowe próby na HRa i na pwd,, zainteresowałam się życiem hufca, zrobiłam kursy i założyłam drużynę. A przy okazji zaraziłam harcerstwem mojego ukochanego, który w tej chwili jest bardziej zaangażowany niż ja. To wszystko działo się tak niedawno, a ja czuję się jakby to było w innej epoce.

Zwłaszcza moje próby założenia drużyny wędrowniczej. Miałam niepowtarzalną okazję i ją trochę zmarnowałam. Drużyna powstała, mieliśmy wspaniałe plany i nawet nie trzeba by było robić wielkich naborów. Nie obawiałam się także "konkurencji" ze strony innej drużyny, która powstała w tym samym czasie. Mój błąd polegał na tym, że za bardzo trzymałam się kwestii formalnych i wszystko się przeciągnęło w czasie. W końcu ludzie, którzy sami mnie namawiali do zostania ich drużynową stracili zapał i wszystko się posypało. Miałam dłuższą chwilę zwątpienia już na obozie. Atmosfera wśród instruktorów i drużynowych hufca pogorszyła tylko sprawę. Trochę mi szkoda, ale z drugiej strony widocznie tak miało być. W tej chwili się wycofałam z życia hufca, odpuściłam stopień instruktorski, zamknęłam na spokojnie HRa i zastanawiam się co dalej. Moje życie jest już na innym etapie i mam trochę inne priorytety, ale z drugiej strony wiem, że jak odejdę teraz, będę strasznie żałować. Harcerstwo daje mi wciąż wielką satysfakcję i wiem, że nawet jeśli ostatecznie przestanę być harcerką to wciąż będę Czuwać i nigdy się od harcerstwa nie uwolnię. Wciąż chcę działać, wciąż chcę mieć wpływ na wychowanie młodszych ode mnie ludzi, którzy robią rzeczy, o których mi się nie śniło w ich wieku. Wciąż czuję potrzebę nauczenia się czegoś ważnego, czego do tej pory w sobie nie wypracowałam. Wciąż widzę jak wiele mi dają kontakty z innymi harcerzami, którzy mnie inspirują do działania. Może nie dane mi zostać instruktorką, ale dam sobie ostatnią szansę i zanim znów się poddam, spróbuję ten ostatni raz.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O tym dlaczego warto adoptować zwierzaka

Jedno z pierwszych zdjęć w naszym domu Zanim zdradzę Wam co knuję w najbliższym czasie muszę napisać o jednej z najlepszych decyzji jakie podjęłam te kilka miesięcy temu. Zawsze bałam się odpowiedzialności jaką niesie posiadanie zwierzaka, który przecież zostanie z nami nawet kilkanaście lat i będzie od nas całkowicie zależne. Miałam przed oczami te sytuacje kiedy zwierzę jest chore a mnie nie stać na leczenie, albo kiedy umiera a mnie łamie się serce. Najgorsze jednak byłoby gdybym musiała zwierzaka oddać, bo np. nie mogłabym zabrać go ze sobą tam gdzie się przeprowadzę. Ten fatalizm spowodowany był głównie tym, że nigdy nie było w moim domu psa ani kota, a chomik, o którego wybłagałam rodziców żył tylko rok i bardzo przeżyłam jego śmierć. To wydaje mi się teraz śmieszne. Przecież tyle osób ma zwierzęta. Ja się bałam, że zawiodę to małe stworzenie i nigdy sobie tego nie wybaczę. Bardzo często robię za kocią leżankę Całkiem niespodziewanie pozbyłam się tych wątpliwości dzięk

Maszyna do szycia potrzebna od zaraz!

Ostatnio szukałam narzuty na wersalkę. Na razie w celu jej przykrycia używam starego koca, ale jest on już bardzo zniszczony i czasami trzeba go zdjąć, żeby go uprać lub po prostu zmienić trochę wygląd pomieszczenia. Założyłam sobie budżet i przeszłam po sklepach z odpowiednim asortymentem. Niestety moje oczekiwania okazały się zbyt wygórowane. Nic mi się nie podobało! Pomijam już fakt, że mój budżet był wystarczający, żeby kupić coś w Pepco, ale już za niski, by zajrzeć do Home&you. Nawet w tych lepszych sklepach nie było niczego godnego uwagi i ceny widniejącej na metce. Miałam jeszcze możliwość przeszukania ciuchlandów, ale raz, że nigdy nie umiałam wyszukiwać niczego wartościowego w takich sklepach, a dwa nie bardzo podobała mi się perpektywa kupienia czegoś starego i śmierdzącego środkami, którymi spryskują rzeczy. To nie tak, że mam coś przeciwko używanym rzeczom. Wręcz przeciwnie. Wiekszość moich ubrań noszę po kimś i są to zazwyczaj moje najlepsze ciuchy, na które normalnie

Ten moment kiedy już wiesz co chcesz w życiu robić

Gdy byłam na praktykach w AIP Lublin, chodziłam z prezentacją o Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości do lubelskich studentów. Docelowo mieli być to studenci potencjalnie zainteresowani przedsiębiorczością, biznesem i innowacjami. Przyszli właściciele firm, dla których właśnie istnieje AIP. Częścią prezentacji, gdzieś na początku, było pytanie w stylu: Kto chce pracować dla kogoś a kto chce prowadzić własną firmę? Miało to pobudzić studentów do refleksji co chcą w życiu robić. Zwykle mało kto odpowiadał na to pytanie, choć wymagało tylko podniesienia ręki jak na głosowaniu. Nawet ludzie z V roku, stojący już u progu życia bez zniżek studenckich, mieli miny jakby nigdy się nad tym nie zastanawiali. Na początku był to dla mnie szok. Ja swoją wizję w jaki sposób chcę pracować mam od dziecka. I wiadomo, że życie mi te plany zweryfikowało, że zmieniły mi się kilka razy moje cele, że niektóre plany to pobożne życzenia, ale ja w danym momencie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć

Łączna liczba wyświetleń