Przejdź do głównej zawartości

Poranne nawyki

Na jednym z kilku blogów, które zdarza mi się czytać, przeczytałam o ludziach, którzy potrafią zrobić całą Wigilię i mieć czystą kuchnię. Tak się składa, że żyłam z taką osobą pod jednym dachem przez 24 lata. Moja babcia potrafiła ogarnąć totalny armagedon i to w przejściowej kuchni, po której biegało najpierw jej 3 dzieci i mąż a w końcu 3 wnucząt i czasami 2 prawnuczki i nie raz dzieci sąsiadów. I jeszcze zdążyła obejrzeć* "Modę na sukces", "Klan" i "M jak Miłość", zawsze wyglądać co najmniej dobrze i świeżo...

*tu mam na myśli usiąść i skupić się tylko na oglądaniu, a nie "oglądać" zmywając naczynia i mieszając zupę na jutro jednocześnie

To frustrujące zważywszy, że ja robiąc sałatkę z 3 składników mam bałagan w kuchni jakbym robiła Wigilię (dlatego nie robię sałatek). Co więcej nie zawsze wyglądam dobrze i świeżo. Właściwie to wciąż szukam sposobu na to, jak wyglądać z rana jak człowiek. Przy czym ranek kończy się dla mnie w momencie kiedy skończę pić kawę, czyli dość późno. Wszystko przez to, że nie mam wypracowanych tych legendarnych porannych nawyków.
Gdybym wstawała tak wcześnie jak wstawała moja babcia, kiedy jeszcze miała siłę, to może bym zobaczyła, jak w pierwszej kolejności babcia się myje i ubiera. Ścieli łóżko, zbiera i składa ubrania. Potem zamiata kuchnię po raz pierwszy. Szykuje śniadanie wszystkim, tylko nie sobie (po to głównie, żeby jej nie nabrudzili robiąc kanapkę z nutellą lub płatki z mlekiem, jakby robili Wigilię). Kiedy już wszyscy zjedli i ona pozmywała, chodziła po domu i ścieliła nam łóżka, zbierała ubrania do prania (często te, które przyszykowaliśmy sobie "na jutro" i jeszcze nie zdążyliśmy założyć) i podlewała kwiatki. Zanim wyszliśmy do szkoły szykowała już mięso na obiad. Śniadanie jadła jak już nie musiała pilnować porządku w kuchni, bo wyszliśmy.
Obiad musiał, być gotowy o 12... no góra 13.00 dlatego, że jakbyśmy jedli o 14.30 (czyli wtedy kiedy nam się chciało jeść po szkole) to babcia nie zdążyłaby pozmywać, pozamiatać kuchni po raz drugi i obejrzeć w spokoju serialu. Takich serialów puszczanych w porze obiadowej lub tuż po, było kilka. I były one wyznacznikiem tego o której babcia będzie chodzić za nami i nas błagać byśmy właśnie teraz zjedli. Czasami jak wracałam ze szkoły to miałam postawiony talerz na stole zanim zdążyłam powiedzieć "nie jestem głodna". Ileż było gorzkich słów, wylanych łez i obrażonych min, że jak to nie chcę jeść tak natychmiast po przyjściu do domu? A no nie chciałam. Nawet jak naprawdę jestem głodna to muszę odczekać te 10-15 min i odpocząć po ciężkim dniu. Szczególnie zimą kiedy organizm się przyzwyczajał do tych 26°C w domu po pobycie na mrozie. A w tym czasie zupa stygła... a irytacja babci rosła.
Na nic się zdawały nasze zapewnienia, że pozmywamy po obiedzie. Babcia miała system zmywania talerzy na bieżąco. To znaczy jak dostałeś kanapki na talerzu to po wzięciu tej ostatniej już talerza nie miałeś i nie miałeś gdzie położyć tej kanapki gdybyś musiał. Babcia zabierała talerz jeszcze Ci potrzebny i myła, żeby nie leżał w zlewie. Bo nie ma nic gorszego jak góra naczyń w zlewie, nawet jeśli ta góra znika zaraz po obiedzie. Nic nie mogło leżeć brudne w zlewie dłużej niż 30 sekund. Ilość wody wylanej przez babcię do umycia naczyń w trakcie obiadu i po, wystarczyłaby pewnie dla 3 zmywarek załadowanych na full. Oczywiście jak ktoś zjadł później i przyniósł talerz do zlewu by go umyć, ale po wypiciu herbaty, razem z kubkiem, bo po co zużywać tyle "Ludwika" i wody, to była zbrodnia. I wtedy nam się obrywało, że my nic nie robimy i ją już ręce od tego moczenia bolą. No cóż... nie dawała nam nawet szansy.
Tu akurat Ł. robił ozdobę na tort dla LHKA "Żywioły".
Wyobraźcie sobie to sprzątanie...
Kiedy więc wyrwałam się spod babcinej dyktatury mycia naczyń jeszcze podczas przeżuwania ostatniego kęsa, miałam problem, by jednak stawać wieczorem i te naczynia myć codziennie. Miałam go ja i tylko ja. Bo mój jeszcze wtedy narzeczony, który postanowił ze mną dzielić zlew w ogóle nie widział góry naczyń. Co więcej smród jaki się wydobywał spod tej góry w ogóle mu nie przeszkadzał. A co najgorsze, nawet jak się zlitował i umył naczynia to już umyć zlew i sitko w odpływie nie próbował. Bo po co? Przecież zlew jak wanna, nie trzeba myć. No to ja tym bardziej nie myłam tych naczyń i tego zlewu, bo nie byłam w stanie. Impas... śmierdzący impas, który rozwiązaliśmy dopiero po ślubie, zakupem zmywarki.
Oczywiście zmywarka jak to ona, sama się nie załaduje i nie wyładuje i co gorsza ją też trzeba myć*. Wielu rzeczy nie można myć w zmywarce i jak wiadomo dwoje ludzi i kot produkują tyle naczyń i garów, że nasza mała zmywarka nie pomieści. Szczególnie kiedy jedno z tych ludzi robiąc herbatę ukochanej tak się przykłada jakby robił Wigilię i trzeba potem sprzątać jak po Wigilii. No szok! Niemniej przynajmniej rozwiązał się problem smrodu gnijących resztek w zlewie, bo jakoś ich nie ma. Czyli da się od razu wrzucić przyklejony ryż z garnka do śmietnika a nie jak poprzednio do zlewu.

*do grona rzeczy, które pomagają nam utrzymać czystość, ale trzeba je czyścić należą również: pralka, wanna, zlew, umywalka, wiadro i mop, zmywaki, ścierki, szufelka i o zgrozo śmietnik.

Niemniej wróćmy do meritum. Poranne nawyki to coś co warto wypracować. Ja na razie mam jeden poranny nawyk. Mianowicie nie wyjdę z domu głodna. Chyba, że idę na pobranie krwi, lub inny zabieg na czczo. Jednak nawet wtedy mam w torebce coś do jedzenia, bym zjadła jak tylko mi pozwolą. Dzięki Marlence mam nawyk karmienia kota i ewentualnie wygłaskania jej jakbym miała nigdy nie wrócić (zawsze wie skubana, kiedy wychodzę, a kiedy nie). Lubię też wypić kawę w spokoju i ciszy. Często do kawy czytam co się dzieje na świecie... to znaczy na Facebooku. Schodzi mi przy tym tyle czasu, że zaraz trzeba robić obiad. A i bałagan zostaje, szczególnie kiedy wychodzę. To znaczy kiedy mam 10 min do odjazdu autobusu, a jeszcze nie umyłam zębów.
Wszyscy mówią mi, żebym wcześniej wstawała. Jest to jakiś sposób, tyle, że zwykle mam po prostu więcej czasu na poranne lenistwo. To znaczy mam 3 razy więcej czasu na picie kawy i choćbym wstała 3 godziny przed wyjściem i tak myję zęby w pośpiechu, bo mój autobus odjeżdża za 10 minut. To są te złe poranne nawyki, które muszę zastąpić dobrymi. Problem w tym, że rano nie myślę dopóki nie wypiję kawy. Najgorzej jest kiedy mam wolne i nie muszę nigdzie iść. Nawet kot mnie nie budzi przed 10.00 bo wie, że to sprawa przegrana. Czeka grzecznie na jedzenie podgryzając ciastko, które mój mąż zostawi na biurku wieczorem i nie schowa, bo po co?
"Jakie ciastko?"~ Marlenka

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

O tym dlaczego warto adoptować zwierzaka

Jedno z pierwszych zdjęć w naszym domu Zanim zdradzę Wam co knuję w najbliższym czasie muszę napisać o jednej z najlepszych decyzji jakie podjęłam te kilka miesięcy temu. Zawsze bałam się odpowiedzialności jaką niesie posiadanie zwierzaka, który przecież zostanie z nami nawet kilkanaście lat i będzie od nas całkowicie zależne. Miałam przed oczami te sytuacje kiedy zwierzę jest chore a mnie nie stać na leczenie, albo kiedy umiera a mnie łamie się serce. Najgorsze jednak byłoby gdybym musiała zwierzaka oddać, bo np. nie mogłabym zabrać go ze sobą tam gdzie się przeprowadzę. Ten fatalizm spowodowany był głównie tym, że nigdy nie było w moim domu psa ani kota, a chomik, o którego wybłagałam rodziców żył tylko rok i bardzo przeżyłam jego śmierć. To wydaje mi się teraz śmieszne. Przecież tyle osób ma zwierzęta. Ja się bałam, że zawiodę to małe stworzenie i nigdy sobie tego nie wybaczę. Bardzo często robię za kocią leżankę Całkiem niespodziewanie pozbyłam się tych wątpliwości dzięk

Maszyna do szycia potrzebna od zaraz!

Ostatnio szukałam narzuty na wersalkę. Na razie w celu jej przykrycia używam starego koca, ale jest on już bardzo zniszczony i czasami trzeba go zdjąć, żeby go uprać lub po prostu zmienić trochę wygląd pomieszczenia. Założyłam sobie budżet i przeszłam po sklepach z odpowiednim asortymentem. Niestety moje oczekiwania okazały się zbyt wygórowane. Nic mi się nie podobało! Pomijam już fakt, że mój budżet był wystarczający, żeby kupić coś w Pepco, ale już za niski, by zajrzeć do Home&you. Nawet w tych lepszych sklepach nie było niczego godnego uwagi i ceny widniejącej na metce. Miałam jeszcze możliwość przeszukania ciuchlandów, ale raz, że nigdy nie umiałam wyszukiwać niczego wartościowego w takich sklepach, a dwa nie bardzo podobała mi się perpektywa kupienia czegoś starego i śmierdzącego środkami, którymi spryskują rzeczy. To nie tak, że mam coś przeciwko używanym rzeczom. Wręcz przeciwnie. Wiekszość moich ubrań noszę po kimś i są to zazwyczaj moje najlepsze ciuchy, na które normalnie

Ten moment kiedy już wiesz co chcesz w życiu robić

Gdy byłam na praktykach w AIP Lublin, chodziłam z prezentacją o Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości do lubelskich studentów. Docelowo mieli być to studenci potencjalnie zainteresowani przedsiębiorczością, biznesem i innowacjami. Przyszli właściciele firm, dla których właśnie istnieje AIP. Częścią prezentacji, gdzieś na początku, było pytanie w stylu: Kto chce pracować dla kogoś a kto chce prowadzić własną firmę? Miało to pobudzić studentów do refleksji co chcą w życiu robić. Zwykle mało kto odpowiadał na to pytanie, choć wymagało tylko podniesienia ręki jak na głosowaniu. Nawet ludzie z V roku, stojący już u progu życia bez zniżek studenckich, mieli miny jakby nigdy się nad tym nie zastanawiali. Na początku był to dla mnie szok. Ja swoją wizję w jaki sposób chcę pracować mam od dziecka. I wiadomo, że życie mi te plany zweryfikowało, że zmieniły mi się kilka razy moje cele, że niektóre plany to pobożne życzenia, ale ja w danym momencie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć

Łączna liczba wyświetleń