Przejdź do głównej zawartości

Przychodzi do mnie klient - czyli kilka wspomnień z pracy w biurze

Trochę żałuję, że nie potrafiłam się spiąć podczas tych 8 miesięcy i napisać czasami co tam u mnie w pracy. Teraz nie jestem w stanie odtworzyć wszystkich ciekawych sytuacji jakie mnie spotkały. W biurze zwykle było spokojnie, ktoś przyszedł zapytać o ofertę, czasami ją kupił. Pisałam mnóstwo maili po angielsku. Od czasu do czasu odbierałam telefon. Zdarzało mi się samodzielnie przygotowywać programy i organizować wycieczki. Praca jak każda inna. Od 9 do 17 od poniedziałku do piątku prawie codziennie to samo. Chyba, że akurat coś się działo i trzeba było gasić pożary.

Chciałabym napisać o tym czego się nauczyłam przez te 8 miesięcy. I nie chodzi o to, że nauczyłam się sprzedawać wczasy na MerlinX'ie czy współpracować z ludźmi z branży. Nauczyłam się paru rzeczy o sobie i paru rzeczy o pracy w biurze, których nie dostrzegłam poprzednio. Popełniłam kilka błędów własnych, które na szczęście nie mają wielkich konsekwencji, prócz straconej szansy na dodatkowy zarobek. Choć to może jest właśnie ta wielka konsekwencja. Podsumowując:

1. Lubię jasne sytuacje, ale ich sobie nie stwarzam.

To znaczy nie stwarzałam do tej pory. W jaki sposób? Otóż kiedy przychodzę do kogoś do pracy to ufam, że dokładnie mi wyłoży moje obowiązki i powie od razu jak zwykle rozlicza się z wykonanej pracy. A ja naiwna nie dopytuje. Kiedy przyszłam porozmawiać o warunkach zatrudnienia nie miałam pojęcia o prowizji w biurach podróży, o tym że w zasadzie powinnam sama sobie szukać klienta też nie. Moje stanowisko było tym razem dużo bardziej samodzielne. O wielu rzeczach nie wiedziałam i nikt mi nie powiedział tego na początku. To przecież oczywiste. No dla początkujących niestety nie. Gdybym wiedziała od początku to co dowiedziałam się pod koniec wypracowałabym dla siebie i mojego pracodawcy znacznie więcej.

2. Motywują mnie ludzie a nie pieniądze.

Wcześniej myślałam, że to dlatego iż nic nie musiałam. Miałam się tylko uczyć tej roboty. Na zarabianie dałam sobie czas. To co miałam wystarczało i na bieżące wydatki i żeby coś odłożyć. Mogło być lepiej, ale nie było źle. Sporo mojej odłożonej kasy poszło na wesele. Nie byłam jednak w sytuacji kiedy trzeba wybierać czynsz, albo lepsza szynka. Jakoś do mnie nie dotarło, że czas ucieka i trzeba sobie zapracować na swoje. I że przecież ta praca to tylko na chwilę. Umowa na kilka miesięcy.
To co mnie motywowało do pracy to zadowoleni klienci. To uczucie kiedy moja praca przynosiła skutek i klient był zadowolony. Nawet jeśli nic nie kupił, ale wychodził z pozytywnym doświadczeniem i zaufaniem. Wiedziałam, że wróci i nas poleci bliskim. To mnie napędzało. Ten gość przyjdzie tu za jakiś czas i znów będzie chciał coś kupić. Tamten mi ufa i da się namówić na inny hotel lub kierunek jeśli nie będzie dobrej oferty. I ta satysfakcja kiedy wszyscy byli zadowoleni. Trochę mi to zajęło aż w końcu zrozumiałam, że cieszy mnie kontakt z klientami i ich zaufanie.

3. Jeśli sama się nie zmotywuje, nic mnie nie ruszy.

Gdyby zastosować na mnie metodę kija i marchewki to zdecydowanie lepiej mnie motywuje kij. Nie to, że potrzebuje nad sobą kata żeby coś z siebie wykrzesać... po prostu łatwiej mi się zebrać do dzieła w sytuacji stresowej. Jeśli nie stoję pod ścianą i nie muszę czegoś zrobić to zazwyczaj nie robię. Oczywiście to ja sobie ustalam tzw. deadline i warunkuje co się stanie jeśli czegoś nie zrobię. W pracy w biurze też było wiele sytuacji, kiedy musiałam sama sobie rozplanować pracę. Sama miałam zebrać informacje, ustalić szczegóły, znaleźć hotele, restauracje, przewodników, autokary, wolny termin w muzeum itp. Jedyne czego nie musiałam to szukać klienta. Klient zazwyczaj przychodził do mnie sam.

4. Nie lubię załatwiać spraw, które wymagają wielu kroków.

Dlatego m.in. nie pofatygowałam się jeszcze do urzędu pracy. W tym kraju łatwiej założyć firmę niż zarejestrować się jako bezrobotny. Urząd pracy wymaga furmanki dokumentów i siedzenia tam od 7.30, żeby wyjść o 15.00. Ja rozumiem pierwszy raz jak się człowiek rejestruje. Z tego co wiem z opowieści mego męża, panie kserują sobie oryginały dokumentów za każdym razem. To nie na moje nerwy. Niby można przez Internet, ale tylko do powiatowego urzędu pracy a ja podlegam pod miejski i nie mogę się w powiatowym zarejestrować bez przyczyny. Próbowałam.
Nie lubię komplikować sobie życia niepotrzebnie. Moje lenistwo wyraża się w minimalizmie ruchów. Jeśli da się uniknąć jakiś czynności i osiągnąć cel to jestem szczęśliwa. Jeśli mogę zrobić coś on line to robię to bez zastanowienia. Jeśli na stronie internetowej instytucji są wszystkie potrzebne mi informacje, to nie dzwonię już dopytywać, żeby mi przeczytali to samo co na stronie. Chyba, że nie rozumiem o co tam chodzi to co innego. W biurze bardzo często znajdowałam potrzebną informację na stronie internetowej, zanim się dodzwoniłam. A jeśli już się dodzwoniłam to usłyszałam tylko, proszę sprawdzić na stronie, albo rezerwujemy tylko on line. Czasami warto było zadzwonić, ale to były sytuacje podbramkowe.

5. Lubię wyzwania i rozwój osobisty.

Bardzo lubię uczyć się czegoś nowego. Rozwój osobisty to coś co mnie napędza do działania. A wierzcie lub nie, jestem leniem patentowanym, któremu potrzebne do życia tylko to co ma pod ręką a jak coś nie jest w zasięgu ręki to mu nie potrzebne. Mimo to wciąż szukam sposobów na poszerzenie swojej wiedzy i rozwinięcie umiejętności. W ostatnich latach cokolwiek zaoszczędziłam poszło na kursy i szkolenia. Moje CV ma już 2 strony i szczerze mówiąc muszę je przemodelować, bo przestaje być czytelne. Kiedy przyszłam do pracy w biurze liczyłam na możliwość rozwoju. Otóż biura podróży co chwila zasypywane są propozycjami study tour, czyli wyjazdów szkoleniowych do hoteli i ośrodków, w których organizowane są wczasy a także na objazdówki, które można potem polecać klientom. Na mailu było wiele ofert szkoleń, często darmowych(!) dla pracowników biur. Jedyny warunek? Pracodawca ma sam zgłosić pracownika. W różnych biurach różnie się to odbywa. Zwykle jadą najlepsi pracownicy w nagrodę. Czasami trzeba wyrazić odpowiednio wcześniej potrzebę wyjazdu i szef może to rozpatrzyć pozytywnie. Ja trafiłam akurat do biura, w którym takie propozycje się ignoruje. Szczególnie w sezonie, a ja byłam zatrudniona głównie na sezon.
Moje biurko czasami było zawalone robotą ;)
Za to miałam kilka wyzwań. I to nie byle jakich. Otóż na przykład przyszło mi pomagać w organizacji wycieczki do Petersburga. Jak ja współczułam tym ludziom, że muszą przychodzić do nas prawie codziennie, bo a to zdjęcie do wizy nie takie, a to wniosek trzeba wypełnić on line i podpisać. Podpis nie taki, trzeba znów wniosek drukować i podpisać. Tu literówka. Tam źle coś. No masakra. Przy niczym się tak nie urobiłam jak przy tej wycieczce. Nigdy też nie byłam tak narażona na zniecierpliwienie i złość ludzką. Oczywiście uczestnicy byli pewni, że skoro robimy wycieczkę to wizy do Rosji to u nas codzienność a w Petersburgu jesteśmy co tydzień. No nie koniecznie. Tak samo zresztą z innymi wycieczkami. O ile do Lwowa faktycznie jeździ się często to w Meksyku nikt z nas nie był. Ba! Egipt znamy tylko z opowieści klientów. Myślę, że mimo wszystko dużo się nauczyłam pracując w biurze. Choćby radzenia sobie w nieprzyjemnych sytuacjach.

Kiedy tak sobie myślę o tym czasie to wiem, że nie był stracony. Może nie wykorzystałam go w 100%, ale też nie zmarnowałam go całkowicie. Dużo rzeczy mogłam zrobić lepiej lub inaczej. Pamietajmy jednak, że to był czas przygotowań ślubnych. Miałam na głowie tyle rzeczy na raz, że o ja... w pracy to ja odpoczywałam. Ta praca była mi potrzebna. Miałam stały dochód, stabilną sytuację. Nie musiałam sie stresować brakiem kasy, czy poczuciem jakie mnie ogarniało przed zatrudnieniem się w biurze. Poczuciem beznadziei. Teraz jest inaczej. Mam mnóstwo energii i pomysłów. Zupełnie siebie nie poznaję. Mam nadzieję, że mi to nie minie.
Teraz stoję przed kolejnym wyzwaniem. Czy jestem na nie gotowa? Nigdy nie będę bardziej (nie)gotowa. Trzymajcie kciuki!

Paulina

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

O tym dlaczego warto adoptować zwierzaka

Jedno z pierwszych zdjęć w naszym domu Zanim zdradzę Wam co knuję w najbliższym czasie muszę napisać o jednej z najlepszych decyzji jakie podjęłam te kilka miesięcy temu. Zawsze bałam się odpowiedzialności jaką niesie posiadanie zwierzaka, który przecież zostanie z nami nawet kilkanaście lat i będzie od nas całkowicie zależne. Miałam przed oczami te sytuacje kiedy zwierzę jest chore a mnie nie stać na leczenie, albo kiedy umiera a mnie łamie się serce. Najgorsze jednak byłoby gdybym musiała zwierzaka oddać, bo np. nie mogłabym zabrać go ze sobą tam gdzie się przeprowadzę. Ten fatalizm spowodowany był głównie tym, że nigdy nie było w moim domu psa ani kota, a chomik, o którego wybłagałam rodziców żył tylko rok i bardzo przeżyłam jego śmierć. To wydaje mi się teraz śmieszne. Przecież tyle osób ma zwierzęta. Ja się bałam, że zawiodę to małe stworzenie i nigdy sobie tego nie wybaczę. Bardzo często robię za kocią leżankę Całkiem niespodziewanie pozbyłam się tych wątpliwości dzięk

Maszyna do szycia potrzebna od zaraz!

Ostatnio szukałam narzuty na wersalkę. Na razie w celu jej przykrycia używam starego koca, ale jest on już bardzo zniszczony i czasami trzeba go zdjąć, żeby go uprać lub po prostu zmienić trochę wygląd pomieszczenia. Założyłam sobie budżet i przeszłam po sklepach z odpowiednim asortymentem. Niestety moje oczekiwania okazały się zbyt wygórowane. Nic mi się nie podobało! Pomijam już fakt, że mój budżet był wystarczający, żeby kupić coś w Pepco, ale już za niski, by zajrzeć do Home&you. Nawet w tych lepszych sklepach nie było niczego godnego uwagi i ceny widniejącej na metce. Miałam jeszcze możliwość przeszukania ciuchlandów, ale raz, że nigdy nie umiałam wyszukiwać niczego wartościowego w takich sklepach, a dwa nie bardzo podobała mi się perpektywa kupienia czegoś starego i śmierdzącego środkami, którymi spryskują rzeczy. To nie tak, że mam coś przeciwko używanym rzeczom. Wręcz przeciwnie. Wiekszość moich ubrań noszę po kimś i są to zazwyczaj moje najlepsze ciuchy, na które normalnie

Ten moment kiedy już wiesz co chcesz w życiu robić

Gdy byłam na praktykach w AIP Lublin, chodziłam z prezentacją o Akademickich Inkubatorach Przedsiębiorczości do lubelskich studentów. Docelowo mieli być to studenci potencjalnie zainteresowani przedsiębiorczością, biznesem i innowacjami. Przyszli właściciele firm, dla których właśnie istnieje AIP. Częścią prezentacji, gdzieś na początku, było pytanie w stylu: Kto chce pracować dla kogoś a kto chce prowadzić własną firmę? Miało to pobudzić studentów do refleksji co chcą w życiu robić. Zwykle mało kto odpowiadał na to pytanie, choć wymagało tylko podniesienia ręki jak na głosowaniu. Nawet ludzie z V roku, stojący już u progu życia bez zniżek studenckich, mieli miny jakby nigdy się nad tym nie zastanawiali. Na początku był to dla mnie szok. Ja swoją wizję w jaki sposób chcę pracować mam od dziecka. I wiadomo, że życie mi te plany zweryfikowało, że zmieniły mi się kilka razy moje cele, że niektóre plany to pobożne życzenia, ale ja w danym momencie jestem w stanie na to pytanie odpowiedzieć

Łączna liczba wyświetleń