Dziś w nocy nie mogłam spać. Jak zwykle gdy długo nie piszę mam potem problem z natłokiem myśli, które układają mi się w gotowe posty do napisania. Gorzej, że rano niewiele pamiętam i jestem tak zmęczona, że nie chcę sobie przypominać. A było by co pisać. Myślę jednak, że powoli uda mi się to wszystko ogarnąć w mojej głowie i zmieścić na blogu.
Chciałabym teraz opowiedzieć o tym co działo się kiedy nie pisałam tego bloga.
Dwa lata temu zaczęłam trzeci rok studiów i musiałam zająć się swoją pracą licencjacką. To był na pewno jeden z czynników, dla których porzuciłam blogowanie. Międzyczasie mój chłopak postanowił mi się oświadczyć. (Jesteśmy teraz niecały rok przed ślubem i właśnie rozglądamy się za obrączkami.) Licencjat obroniłam dopiero we wrześniu, tuż przed końcem rekrutacji na II stopień. Już przed wakacjami myślałam o tym, by zrobić sobie rok przerwy na studiach. Nie czułam się dobrze i nie chciałam robić nic na siłę. Niestety zrobiłam wbrew sobie i uległam presji otoczenia: "idź za ciosiem, potem nie będzie Ci się chciało, teraz nie musisz pracować, co Ci szkodzi?" itp. Kto tego choć raz w życiu nie słyszał?
W tym samym czasie rozpoczęłam kilkumiesięczny kurs na przewodnika po Kazimierzu Dolnym i okolicach. Właściwie to po całym trójkącie Puławy - Kazimierz - Nałęczów. Miałam więc zajęte prawie wszystkie weekendy, na tygodniu studia, udzielałam się też społecznie w ZHP. Nawet chciałam założyć drużynę (i to zrobiłam, niestety nie przetrwała okresu próbnego). To wszystko spowodowało, że tylko utwierdziłam się w przekonaniu o potrzebie odpoczynku od uczelni. Kiedy po prostu przestałam dawać sobie radę, na urlop dziekański było za późno. Zresztą byłam na pierwszym roku, więc musiałabym mieć poważne problemy zdrowotne, żeby ten urlop uzyskać. Przestałam więc chodzić na zajęcia, nie podeszłam do sesji i pozwoliłam się skreślić z listy studentów. To było najlepsze co zrobiłam. Teraz na spokojnie zrekrutowałam się ponownie na drugi stopień i nie musiałam nic płacić za powtarzanie roku itp.
Skupiłam się na kursie i zaczęłam rozglądać za pracą. Zamiast do pracy trafiłam ma praktyki do Akademickich Inkubatorów Przedsiębiorczości. Teoretycznie spotykaliśmy się raz w tygodniu i czasami chodziliśmy z prezentacjami po uczelniach. Sporo pracy było zdalnej, ale też nie zajmowało to aż tak dużo czasu. Trochę gorzej, że trzeba było często działać "asap" i nie zawsze było miło i przyjemnie, kiedy nie wykonaliśmy jakiegoś zadania. Te praktyki dały mi wiele nowych umiejętności i kontaktów. Poznałam mnóstwo interesujących ludzi i nabrałam większej pewności siebie. Miałam szkolenia m.in. z technik sprzedaży, czy z autoprezentacji. Musiałam jednak odpuścić sobie i te praktyki, bo przyszła wiosna i zaczął się sezon wycieczek szkolnych.
W kwietniu zakończyłam kurs na przewodnika. Egzamin końcowy był dwudniowy. Pani Ela zrobiła wszystko, by nas sprawdzić i udało jej się to na tyle skutecznie, że niektórzy potrzebowali jeszcze kilka "wycieczek-praktyk", żeby być samodzielnym przewodnikiem. Ja czułam się dość pewnie. Miałam już do czynienia z grupami podczas pracy jako pilot wycieczek, czy nawet na studiach. Oczywiście początki nie były łatwe i wciąż popełniam jakieś błędy, ale umiem sobie z tym radzić. Oprowadzam jak na razie tylko wycieczki szkolne, ale w sumie dobrze mi z tym. Muszę jednak się przełamać i zacząć aktywnie szukać zleceń, bo szkolne wycieczki są tylko wiosną i czasami wczesną jesienią a to trochę za mało, żeby coś zarobić.
W wakacje, kiedy już nie miałam wycieczek, pojechałam na obóz harcerski nad morze jako wychowawca. Byliśmy w pięknym lesie tuż przy plaży. Dwa i pół tygodnia bez Internetu. Polecam każdemu kto nie boi się natury i odcięcia od cywilizacji. To prawdopodobnie był mój ostatni obóz harcerski, ale na pewno nie ostatnie wakacje pod namiotami i w lesie. Za bardzo kocham chłód jaki oferuje las w upalne letnie popołudnia ;)
Po powrocie znów szukałam pracy i trafiłam do biura podróży, w którym miałam praktyki studenckie. Podjęłam wyzwanie i już następnego dnia po rozmowie kwalifikacyjnej siedziałam za biurkiem i rezerwowałam zwiedzanie Drzwi Gnieźnieńskich dla grupy z Kielc. Bywało śmiesznie, czasem stresująco, ale na pewno nie żałuję tych dwóch miesięcy. Fakt, że pracowałam tak dużo, że nie miałam czasu dla siebie, ale przynajmniej nauczyłam się czegoś nowego i spróbowałam pracy w biurze. I powiem Wam, że to nie dla mnie. Po miesiącu mój kręgosłup miał dość a po niecałych dwóch zastrajkował też mój, nie dokońca zdrowy, mózg. Za dużo w pomieszczeniu i przed komputerem. Musiałam zrezygnować, choć bardzo chciałam popracować tam chociaż do sesji. Zwłaszcza, że w te wakacje wyprowadziłam się z domu. Przeprowadziłam się do mieszkania mojej cioci, która choruje na alzhaimera i nie mogła już pozostawać bez opieki. Moi rodzice się nią opiekują od kilku lat i udało im się w końcu znaleść miejsce dla niej w DPSie. Dzięki temu ciocia ma stałą opiekę, jest bezpieczna a moi rodzice mogą żyć normalnie i już bez stresu odwiedzać ją i jej pomagać. Dla mojej cioci mieszkanie, w którym żyła sama od śmierci wujka, jest bardzo ważne. Dlatego pilnuję, by było czyste, zadbane i żeby nikomu nie przyszło do głowy się do niego włamać.
Mój narzeczony początkowo nie chciał się do mnie wprowadzić. Zawsze miał opory przed opuszczeniem rodzinnego domu, bo bał się, że nie da rady się utrzymać. Nie dziwcie się. Ostatnio przez pół roku szukał pracy. A wcześniej pracował na zleceniach za jakieś marne grosze. Na szczęście teraz pracuje na umowie o pracę, za normalną stawkę i czuje się dużo pewniej. Teraz mieszkamy razem i on mnie utrzymuje, bo ja tylko czasami zarobie coś na "waciki".
Ciągle uczymy się samodzielności i czasami jeszcze czujemy się jak dzieci. Zwłaszcza gdy moja mama niby przypadkiem ugotuje za dużo pierogów, albo bigosu ;)
Jestem szczęśliwa. Studiuję, czasami pracuję w zawodzie, wiję swoje gniazdko z moim przyszłym mężem, próbuję pracować nad sobą :) i znów piszę bloga. Tym razem jednak mój mężczyzna o tym wie i mnie wspiera.
Paulina
Komentarze
Prześlij komentarz